Przejdź do treści Przejdź do stopki
Aktualności

Aktualności

„Uboczny efekt rozwoju techniki: coraz mniejsze przyczyny mogą powodować coraz większe tragedie” – felieton

Prof. Ryszard Tadeusiewicz, Gazeta Krakowska, 9.3.2016 r.

 

Uwaga: W Gazecie Krakowskiej ten felieton ukazał się ze zmienionym przez Redakcję tytułem: Uboczny efekt rozwoju techniki to katastrofy. Oczywiście Redakcja miała prawo zmienić tytuł, kierując się tym, co wydaje się lepiej sprzyjać zainteresowaniu Czytelników, ale wydaje mi się, że w tym przypadku doszło do wypaczenia moich intencji. Ja chciałem pokazać, że rozwój techniki spowodował, że już nie ma spraw mało ważnych. Bardzo mała przyczyna (uszczelka kosztująca kilka centów) może doprowadzić do katastrofy, której koszt wyraża się w miliardach dolarów. To właśnie sugerował mój tytuł. Natomiast „sensacyjny” tytuł od Redakcji straszy, że na skutek rozwoju techniki możemy się spodziewać większej liczby katastrof. Zdecydowanie nie to miałem na myśli, dlatego wyżej podaję mój oryginalny tytuł, a poniżej treść – dokładnie taką, jak opublikowana w Gazecie.

 

Katastrofy towarzyszyły od zawsze rozwojowi techniki. Tu zawalił się jakiś budynek, tam zarwał się most, jeszcze gdzie indziej wyleciała w powietrze cała fabryka lub rozbił się oblatywany prototyp samolotu. Zwykle jednak przyczynami dużych katastrof były duże błędy: źle wyznaczona statyka budynku, nieprawidłowo oszacowana wytrzymałość materiałów, niewłaściwie dobrana technologia, wadliwa konstrukcja samolotu...

 

Obecnie jednak także małe przyczyny mogą powodować wielkie tragedie. Przykładem może być zdarzenie, które miało miejsce niemal dokładnie 30 lat temu. 28 stycznia 1986 w NASA zgromadziły się tłumy ludzi, żeby obserwować start promu kosmicznego Challenger. Oglądały go też tysiące uczniów we wszystkich szkołach USA, ponieważ na pokładzie Challengera znajdowała się nauczycielka, Christa McAuliffe, która miała prowadzić lekcje z kosmosu.

 

O godzinie 11:38 zapłonęły silniki promu i na gigantycznym słupie ognia Challenger wzbił się ku niebu. Był to prawdziwy cud techniki. Jego wartość (wraz z ładunkiem) oceniano na 3 miliardy dolarów. Zbudowany był z ponad 17 milionów elementów, wykorzystujących najnowszą inżynierię materiałową, mechanikę, elektronikę i informatykę. Silniki wyrzucały z dysz płomień o temperaturze 3200 stopni i wytwarzały ciąg o sile 10 milionów Niutonów (około tysiąca ton), który powodował, że już 40 sekund po starcie wahadłowiec przekroczył prędkość dźwięku.

 

Cała te sekwencja była już wielokrotnie wypróbowywana, bo wahadłowce startowały wcześniej 25 razy, a sam Challenger latał już w kosmos 10 razy. Więc chociaż grzmot startującej rakiety był ogłuszający, a w niej samej wytwarzane były bardzo wysokie temperatury i rozwijane były ogromne siły – nikt z widzów nie żywił żadnych obaw.

 

Jednak w 73 sekundzie lotu wpatrzeni w niebo ludzie w miejscu dumnie mknącej w kosmos rakiety zobaczyli ogromny kłąb ognia, z którego wystrzeliły ku górze dwie smugi dymu, jak wzniesione ku niebu ramiona...

 

Challenger został rozerwany na strzępy. Wraz z nim zginęła cała 7-osobowa załoga i wynoszony na orbitę satelita komunikacyjny TDRS-2.

 

Okazało się, że winna była mała uszczelka, która na skutek mrozu w nocy przed startem straciła elastyczność i przepuściła ogień z rakiety pomocniczej do głównego zbiornika paliwa.

 

Taka mała przyczyna – a taka wielka tragedia!

 

Pamiętajmy: przy współczesnym poziomie techniki nie ma nieważnych szczegółów. Katastrofę może spowodować nawet najmniejsza śrubka.

 

Dlatego taka ważna jest rola współczesnych inżynierów!

 

Stopka